Bill Evans
To jeden z moich ulubionych muzyków. Postać odrobinę tragiczna, miał jakies problemy psychiczne - skłonność do depresji, alkoholizm, narkomania. Gdy jego basista Scott LaFaro zginął w wypadku samochodowym, na kilka miesięcy wycofał się z życia muzycznego. A jednak to co pozostawił po sobie to ewidentnie dzieło geniuszu.
To on zainspirował Milesa Davisa do myślenia modalnego, zainspirowanego przez muzykę klasyczną Debussy’ego, Ravel’a i Satie’a. A jego udział w albumie Kind of Blue to perełka.
Moim zdaniem najważniejsze dokonał Bill Evans w swoim trio. Do dzisiaj słucha się tego z zapartym tchem. Z pozoru wydają się być proste, lecz gdy kiedyś zasiadłem nad transkrypcją - rozczytanie tego było jak rozwikłanie kamienia z Rosetty. To bogactwo brzmienia przy okazji delikatność i subtelność.
Za najlepszy okres jego działalności to tri ze Scottem LaFaro i Paulem Motianem z lat 1959 - 1961. Wtedy powstały jego klasyczne i najlepsze albumy: Portrait in Jazz, Sunday at the Village Vanguard, Waltz for Debby, Explorations. Późniejsze jego nagrania nie byłu już tak rewolucyjne jak wcześniej, to i tak były znamienite.
Nie sposób przecenić jego wpływu na dalsze losy jazzu. Był wielowymiarowy. Przede wszystkim chodziło o harmonię. Od tego czasu przestała być funkcjonalna, stała się bardziej kolorystyczna. Innym był sposób prowadzenia zespołu. Był bardziej demokratyczny. W jego legendarnym trio muzycy raczej rozmawiali ze sobą niż akompaniowali - od teraz stało się to już regułą. Bill Evans nie epatował wirtuozerią, stawiał raczej na introspekcję i przestrzeń. Herbie Hancock opowiadał o nim, że “grał dźwiękami, które wydawały się myślami”.
Po tym co napisałem dotychczas, można by pomyśleć, że trudno zaprezentować tutaj jakiś jego konkretny utwór, ale ja mam konkretny typ - podpis Evansa i wyraz jego filozofii - Waltz for Debby: