Page Background

Duke Ellington

Przyznam szczerze, że miałem kłopot z pisaniem o Ellingtonie. Nie za bardzo przepadam za nim. Jest to o tyle dziwne, bo jest on jednym z gigantów jazzu, obok Milesa Daviesa, Charlie Parkera, Louisa Armstronga i innych.

Był elegancikiem - stąd jego przydomek Duke (książe), tak był wychowany przez rodziców, którzy jak na ówczesne czasy i kolor skóry byli całkiem zamożni. To oni także nauczyli go grać na fortepianie, choć początkowo nie garnął się do tego. Nie on pierwszy wprowadził elegancję do jazzu, choć to on wyniósł ją na szczyt. W końcu grywał przede wszystkim w salach balowych.

Był kompozytorem i aranżerem, lecz bardziej chyba polegał na współpracy z Billym Strayhornem, którego niestety pozostawiał w cieniu swojego “wielkiego ego”. Oprócz gry do tańca występował też w filharmoniach i na ten użytek tworzył suity i inne bardziej rozbudowane kompozycje.

Lubił antagonizować swoich muzyków na zasadzie dziel i rządź. O ile jego główny rywal do miana króla Big Bandu Count Basie skłaniał się w swojej grze głównie w kierunku adaptacji bluesa, Ellington rzadko po niego sięgał. Był bardziej słodkawy, choć zdarzały mu się też, szczególnie w późniejszym okresie utwory bardziej agresywne, dzikie. Zresztą sam określał swoją muzykę jako “poza kategorią”.

Stworzył lub współtworzył ponad tysiąc kompozycji. Niektóre, innych kompozytorów, na stałe połączyło się z jego postacią. Sporo z nich stało się niezapomnianymi standardami. A jednak unikam go i cały czas zachodzę w głowę dlaczego.