Page Background

Louis Armstrong

Od łobuza do ikony kultury amerykańskiej. Od poprawczaka po “Galerię Sław Rythm & Bluesa”. Tak spełnia się sławny amerykański sen. No tak, ale z takim talentem było to raczej oczywiste. Jak przystało na prawdziwego dixielandowca wychowywał się w Nowym Orleanie. Muzyki uczył się w zaprzyjaźnionej rodzinie żydowskiej Karnoffskich. Przygrywał też do “kotleta” na statkach rzecznych, ulicach, aż odkrył go Kid Ory.

I od tego momentu jego kariera się rozkręciła: King Oliver, Chicago, Nowy Jork, własne zespoły - Hot Five, Hot Seven. Filmy obok Franka SInatry, Binga Crosby’ego, Grace Kelly, Barbara Streisand. Nominacje do nagrody Grammy. Był tak popularny, że nawet politycy wykorzystali jego sukces - wysłano go w trasę po świecie, aby świadczył o tolerancji rasowej w USA. Niektórzy mieli mu za złe jego naiwność, ale w moim odczuciu Armstrong był przede wszystkim muzykiem, nie politykiem.

Znamy go przede wszystkim poprzez jego charakterystyczny, ochrypły głos. Ale jego wkład do jazzu był o wiele większy. Jego rewelacyjna improwizacja doprowadziła do przesunięcia punktu ciężkości ze wspólnej, symultanicznej i polifonicznej improwizacja całej grupy na solowy pokaz umiejętności muzyka. Robił to już King Oliver, ale Armstrong upowszechnił ten sposób gry.

Podobnie było ze scatem, czyli specyficznie jazzowym śpiewaniu improwizacji na pozbawionych sensu sylabach. Też nie był pierwszy, ale jego Heebie Jeebies stało się przebojem i swoistego rodzaju wykładnią śpiewania. Podobno zapomniał tekstu i wymyślił to na poczekaniu:

Kiedy umierał w 1971 roku jazz był już bardzo daleko od tego, co grał Armstrong. Bebop, cool, jazz modalny … on tego nie grał, był wierny swojemu swingowi i dixie. Nie był jak Miles Davis - zawsze w awangardzie. Współcześni jemu mieli mu niekiedy to za złe. Ale on tak czy siak był i będzie królem. I jak król został uhonorowany. Nie tylko ulice, skwery nazwane jego imieniem. Jego dom rodzinny przemianowano na muzeum, jego imieniem nazwano też lotnisko w Nowym Orleanie.