Bebop

Narodziny nowoczesnego jazzu

Ci, którzy nie przepadają za Jazzem, nie lubią go właśnie z tego powodu. Wcześniejsze dokonania są nawet do polubienia. Frank Sinatra, Duke Ellington, Big Band… To wszystko da się śłuchać, tańczyć, bawić się, relaksować. Bebop trzeba zrozumieć. Gdy się go zaakceptuje … wszystko się zmienia.

Był reakcją na cukierkowatość swingu, na wojnę, na nierówności rasowe. Był więc buntem. Od tego chwili melodię trudniej zanucić, rytm został pokiereszowany, improwizacja poszarpana. Jazz wyszedł z sal balowych, żeby zagościć w klubach, gdzie jam session stał się nierozerwalnie z jazzem skojarzonym zjawiskiem. Wszystko co zostało stworzone później w jazzie było konsekwencją bebopu… no może poza fussion jazz. Tak powstał mainstream - kanoniczna postać jazzu przez licznych uważana za jego jedyną, prawdziwą emanacje. Ale to temat na inną okazję.

Bebop miał swoich bogów - Charlie Parkera, Dizyy Gilespiego. Miał tez swoich akolitów: Arta Blakey’a, Charlesa Mingusa. Można wymieniać w nieskończoność. Mieli swoich następców: Hardbop, postbop. Było też jego przeciwieństwo, choć pozorne: cool jazz, przeintelektualizowany, chłodny, ale tak naprawdę wywodzący się od niego. Osobiście dla mnie miał też swój hymn: Ornithology:

Właściwie to na tym zakończę. Na temat bebopu wylano zapewne tony słów - tło historyczne, społeczne, skale, rytmika, tematy… Ja wolę słuchać. I mam swoje ulubione typy.