Free Jazz

Free Jazz

Cóż… wchodzimy w trudny temat. W sumie każdy rodzaj sztuki, która nie jest podporządkowana jakimś instytucjom, jak np. kościół, czy choćby komunizm, ewoluuje w stronę totalnej ekspresji twórczej - niekoniecznie będzie to związane z klasyczną melodyką i harmonią, którą kojarzymy z pięknem i równowagą. Tak było z dodekafonią Schönberga, punktualizmem Bouleza (na innych rodzajach sztuki się nie znam, więc się nie wypowiadam).

Jazz miał ku temu specjalne predyspozycje - w końcu w dużej mierze opierał się na improwizacji. Dodajmy do tego totalną improwizację wszystkich instrumentów i otrzymamy Free Jazz. W sumie trudno powiedzieć kiedy się to zaczęło. Już w latach 40-tych Lennie Tristano ekperymentował z totalną improwizacją, także Stan Kenton ze swoją orkiestrą, choć nazywano to jazzem progresywnym.

Jednak głównymi protoplastami Free Jazzu byli Ornette Coleman, Cecil Taylor i Albert Ayler. Zaczęli na przełomie lat 50-tych i 60-tych, to jednak wielki John Coltrane ugruntował ten kierunek ostatnimi płytami: A Love Supreme i Ascension.

Wydaje mi się, że kierunek ten miał dwie odsłony. Jedna była agresywna, dzika, druga bardziej kontemplacyjna. Przewijała się przez całe lata 60-te i 70-te. I… nie przepadam osobiście. Może, czasem… gdy nastrój pozwala, można by posłuchać i się zawiesić odrobinę. Moje odczucia są moje, ale free jazz ma bardziej ogólną, ciemną stronę. Wielu ludzi po wysłuchaniu utworów tego stylu, lub z pogranicza generalizują to na cały jazz. Kocia muzyka - tak to nazywają. Myślę, że to między innymi dlatego jazz wzbudza skrajne emocje - uwielbienie i skrajną niechęć.